Drogi Czytelniku
Z wielką radością ale i z pewną dozą niepokoju witam Cię w moim prywatnym miejscu w globalnej wiosce. Rozgość się i popatrz, co mam Ci do zaoferowania.
Moja strona internetowa powstała, aby podzielić się z Tobą zajmującymi mnie różnymi aspektami życia, ze szczególnym uwzględnieniem historii i jej zagadek, choć nie tylko.
Odnajdziesz tu rozwikłaną tajemnicę pustych grobów z poznańskiej cytadeli- osiemnaście nagrobków brytyjskich jeńców z czasów I wojny światowej. W Leszkowie pod Piłą na cmentarzu zapomnianym od Boga i ludzi spoczywa około trzech tysięcy jeńców ówczesnej armii Kajzera, w tej liczbie osiemnastu Brytyjczyków. Dlaczego nie zostali ekshumowani w latach dwudziestych XX wieku jak ich współtowarzysze, dlaczego wysoka Brytyjska Komisja Grobów Wojennych (CWGC) obrabowała ich z nagrobków i przewiozła je do Poznania? Kim byli i dlaczego znaleźli się w wielkim obozie jenieckim w ówczesnym Schneidemuhl? Co stoi dzisiaj na przeszkodzie, aby wreszcie wydobyć ich z zapomnienia?
Kilka lat temu odkryłem w niewielkiej szkockiej miejscowości Gullane skarb. Znajdował się on w sklepie ze starociami: książka p.t. „Widziałem oblężenie Warszawy” („ I Saw the Siege of Warsaw”) wydana w 1941 roku w Wielkiej Brytanii a poświęcona oblężeniu stolicy we wrześniu 1939 roku i brawurowej ucieczce jej autora do wolnego świata. Dzienniki są zupełnie nieznane w Polsce.
Zafascynowały mnie, postanowiłem odkryć je dla polskiego czytelnika. Ale to nie wszystko. Po latach poszukiwań odkryłem właśnie prawdziwą, zaskakującą tożsamość jej autora, Alexandra Poloniusa.
Zapraszam do lektury fragmentów, zamieszczonych rok temu w Gazecie Wyborczej jak i historii mozolnego układania puzzli p.t. „Kim jesteś Poloniusie?!”
Podczas tłumaczenia dzienników natrafiłem na fragment, który zagotował mi krew w żyłach. Mówił o niemieckim lotniku, który strzelał do rzeki uchodźców, zranił siedmioletniego chłopczyka i zabił jego ojca.
Postanowiłem go odnaleźć, posadzić naprzeciw i zadać pytanie:
– Jak się z tym czujesz?!
Tak powstał mój debiut literacki pod roboczym tytułem „Mysie Ogonki”.
Bohaterem jest cichociemny, a akcja dzieje się m.in. w Auschwitz i gierkowskiej Warszawie. Zapraszam do zapoznania się z fragmentami. Książka ma ukazać się jesienią. Tak mówią…
Opowiem Ci także historię trzech młodych ludzi z Koronowa, którzy poświęcili swoje młode życie w czasach II wojny światowej, abyśmy dziś mogli mówić po polsku.
Niewiarygodne, ale aby uświęcić Ich pamięć w wolnej Polsce, w Ich rodzinnym mieście musiała odbyć się prawdziwa batalia z… władzami Koronowa. Kiedy zignorowały one moje pisemne prośby słane do ratusza, napisałem na prośbę wspaniałych pomorskich harcerzy tekst o koronowskich lotnikach. I tak się zaczęło…
Poza tym kilka impresji z kraju, w którym żyję od dwunastu lat, w malowniczej Szkocji. Dzięki uprzejmości tygodnika Angora miałem okazję podzielić się nimi z polskimi czytelnikami. Myślę, że i Tobie dostarczą wielu wrażeń?
Zamieszczam wersje autorskie, nie „przycięte” do granic narzuconych przez wydawnictwo, oraz moje zdjęcia do poszczególnych tematów.
Mały palec u nogi wymyślił Stwórca po to, aby można nim boleśnie zahaczyć o nogę od stołu. Pewnych ludzi natomiast, aby przyciągali do siebie jak magnes wszelkiej maści wariatów.
Moje doświadczenia w tej dziedzinie wkrótce pojawią się tutaj w mojej autoironicznej autobiografii p.t. „Pan od anglika”: od dzieciństwa w Glicku, gdzie wraz z tatą Aleksandrem i kompanią wojska budowałem pierwszą tarczę antyrakietową przeciw duńskim imperialistom, poprzez moje doświadczenia z czteroletniej emigracji do Niemiec Zachodnich (były takie!) aż do niewiarygodnych przygód w słupskich szkołach, w których próbowałem nauczać anglika.
Wszystko, co tu znajdziesz, będzie miało swój ciąg dalszy: tematy będą rozwijane o następne fakty, zdjęcia, gdyż wszystkie moje przedsięwzięcia są w fazie rozwoju.
Będę informował Cię na bieżąco.
W miarę możliwości będę starał się tłumaczyć wszystko na angielski, gdyż taka jest gorąca prośba moich znajomych: Szkotów, Anglików, Irlandczyków, Niemców, Kanadyjczyków, Czechów i sam Bóg wie, kogo jeszcze.
Bardzo zależy mi na tym, aby oni wszyscy przekonali się jakim narodem tak naprawdę jesteśmy, ile utoczyliśmy krwi, jak zostaliśmy po tym wszystkim oszukani i zepchnięci na margines: oni nie mają o tym zielonego pojęcia, bo nikt im nie powiedział o tym w szkole, w gazetach i nikt nie powie w ich „ telly”.
Ale najważniejsze, że chcą wiedzieć i pytają. Trzeba to wykorzystać i opowiedzieć im, zaczynając od… misia Wojtka!
Osiemnastoletni Kyle Zelent, rogata dusza i kibic Rangers FC, a więc na anty do Polaków i FDP (Fuck the Pope).
Zapytałem go kiedyś w pracy, czy wie dlaczego tak się nazywa?
Nie wiedział.
Powiedziałem, że jest to polskie nazwisko Zielant, oznaczające kogoś, kto był ekspertem w dziedzinie ziołolecznictwa, w czasach Bravehearta mniej więcej, na ziemiach, gdzie dzisiaj jest Polska.
Uśmiechnął się niedowierzająco.
Po tygodniu wrócił z urlopu. Dumnie paradował w koszulce polskiej reprezentacji z orłem na piersi. Czekał, aż go zaczepię.
Zdał relację z tego, jak po długim czasie odwiedził babcię, która opowiedziała mu o dwóch braciach Zielant, z których jeden zakręcił nią tak, że została jego żoną. Był polskim lotnikiem i walczył o Anglię.
– Nie wiedziałem… – przyznał.
Już po tym, jak wyrzucono go z pracy za rogatą duszę, widywałem go nieraz w niewielkim Bonnyrigg w koszulce z orłem na piersi.
Last not least.
Gorąco dziękuję wszystkim, którzy przyczynili się do powstania tej strony: Ani, za uświadomienie mi konieczności i kontrolę postępów, za podzielenie się kobiecą intuicją w moich poszukiwaniach, a przede wszystkim, za całe zaplecze, dzięki któremu mogłem zając się tylko tym;
Gripie za pomoc prawną, nieustanne: „Pisz, Marian, pisz!” i dzielenie się wrażeniami z lektury podsyłanych istnemu materiałów, które zdołałem wyrwać z mroków historii, choć w tym celu musiał on nagiąć wszelkie wymiary czasowe, bo to zarobiony człowiek jest.
Igorowi, który przeczytał tysiąc i jedną książkę i w charakterystyczny dla siebie sposób wypowiedział się o tej jednej, napisanej przez starego:
– Toć… ciekawa, te zaskakujące zwroty akcji robią wrażenie…
Przede wszystkim wielkie podziękowania dla Stefana, bez którego pomocy kręciłbym się w kółko, nie mając najmniejszego pojęcia, który klawisz przycisnąć.
Stefan, znosząc cierpliwie wszelkie pomysły starego wklejał, wyklejał, przeklejał i zaklejał, a przede wszystkim sprawił, ze strona jest jaka jest, od strony technicznej.
Wielka praca, za którą dostał dwie flaszki… wody sodowej, niegazowanej.
Dzięki, Kochani!
Drogi Czytelniku,
Rozsiądź się zatem wygodnie, zapoznaj się z tym, co Cię zainteresuje, a jeśli zechcesz, daj znać, co o tym wszystkim myślisz!
Zapraszam serdecznie,
Marek Przybyłowicz