Przewróciło się, niech leży

Samolot mozolnie przebijał się przez szare chmury. Błękit nieba i oślepiające słońce zastąpiła ciemność. Wkrótce za okienkiem ukazały się ołowiane wody zatoki Forth i rosnące w oczach miasto spowite szarością. Jeszcze tylko przelot nad spokojnie pasącym się stadem owiec i… twarde lądowanie. Lotnisko jakieś małe i prowincjonalne w porównaniu z opuszczonym niedawno Okęciem. I ta wszechogarniająca cisza…

Na zewnątrz mżawka i wiatr dopełniały obrazu. „ Nie podoba ci się szkocka pogoda? Poczekaj pięć minut!”- Z ulgą przywołałem zasłyszane gdzieś powiedzenie. I rzeczywiście: za pięć minut mżawka przeszła w ulewny deszcz targany porywistymi podmuchami wiatru. Dramatu dopełnił kierowca autobusu, który bardzo uprzejmie odpowiedział na moje pytanie. Po piętnastu latach nauczania anglika nie złapałem nawet słowa kluczowego… Było wczesne, lutowe popołudnie 2006 roku, kiedy z biletem w jedną stronę wylądowałem w stolicy Szkocji, Edynburgu.

Polaka przyjeżdżającego tutaj po raz pierwszy uderza to, co w języku Mickiewicza określa ogólny nieład i bałagan a wyraża się trzy literowym słowem. Nie tego spodziewamy się po Wyspach Brytyjskich, raczej gentlemenów w melonikach i sunących bezszelestnie Rolls-Royce’ów. Nic z tego. Ze swoją totalną ignorancją estetyki szkocka ulica szokuje po raz pierwszy: szare, proste domy, ludzie w ciemnych ubraniach, jakieś ogólne niedbalstwo, brak rozmachu i koloru. Dla Polaka- estetyczna komuna. Ale wszystko jest względne: jeśli znaleźliśmy się w innej kulturze, może warto postarać się ją zrozumieć a przynajmniej przyjrzeć się tej filozofii oczami tubylca?

Jezioro Linnhe, niedaleko Fort Whilliam

Bez tego trudno o wzajemne zrozumienie, jak wówczas, w 1940 roku, kiedy polskie wojsko lizało rany po klęsce wrześniowej i francuskiej na szkockiej ziemi. Pełni współczucia i sympatii dla Polaków miejscowi nie mogli pojąć jednak pewnej rzeczy: dlaczego doświadczeni przez wspólny los ludzie są tak dla siebie nieuprzejmi? Wystarczy, że na ulicy spotka się dwóch żołnierzy i natychmiast z zapałem przekazują sobie ten żenujący znak niezgody. Skąd ta nienawiść?!

Otóż w czasach Bravehearta Szkoci walczyli ze swoim odwiecznym i jedynym wrogiem, Anglikami, gdzie w bitwach wyróżniali się łucznicy, strzelający niezwykle celnie. Dlatego też, w ramach prewencji złapanemu Szkotowi odcinano palec wskazujący i środkowy. Kiedy wrogie armie znów stawały naprzeciw siebie, Szkoci podrywali energicznym ruchem prawe ręce w górę pokazując Anglikom owe dwa palce z przesłaniem: ” Wciąż je mam i nie zawaham się ich użyć!”. Z czasem gest ten stał się szkockim odpowiednikiem anglosaskiego podniesionego w górę środkowego palca, który użyty dla oddania honorów nie wzbudzałby zapewne takich emocji w porównaniu z tradycyjnym gestem szkockich łuczników.

Wkrótce w wojsku polskim w Szkocji wprowadzono salutowanie pełną dłonią…

Pierwsza różnica w podejściu do życia: przewróciło się, niech leży, powie Szkot. I podczas, gdy Polak natychmiast znajdzie trzy sposoby na podniesienie i trzy następne na zapobieżenie ponownemu upadkowi, miejscowy spojrzy z politowaniem i… wezwie odpowiedni serwis od podnoszenia. Nie to, że jest leniwy ale po to, aby dać podnoszącemu pracę i zarobek. Ciekawe dla Polaka wnioski płyną z obserwacji kolejnych etapów działań przybyłego na miejsce upadku serwisu: niedowierzanie, zagubienie, konsultacja telefoniczna, rezygnacja, desperacja i uspokojenie, że następny serwis to już na pewno da radę… Polakowi, który w swoim garażu potrafi naprawić prom kosmiczny o ile ma oczkową trzynastkę pod ręką takie podejście do sprawy nie mieści się w głowie. Jak zresztą cała organizacja pracy tutaj. I cud dla nas nieodgadniony: jak to jest, że mimo wszystko tak sprawnie się to jeszcze kręci?!

Niedawne odsłonięcie w Edynburgu pomnika misia Wojtka-kaprala II Korpusu   uświadomiło nie tylko nam, ile tak naprawdę łączy naród szkocki i polski. Lata koegzystencji liczone w setkach. Przecież to siedemnastowieczna Polska, szczycąca się mianem kraju tolerancji religijnej przyjęła uciekających przed szalejącą na wyspach reformacją. Choć trudno w to uwierzyć, było ich nawet do 90 tysięcy! Nie tylko Gdańsk, ale wiele pomniejszych miast i miasteczek dało schronienie i ciepły kąt przybyszom ze Szkocji. Odwzajemnili się nie tylko w 1940 roku przyjmując nas, skołatanych po klęsce wrześniowej i francuskiej, ale także pięć lat później, kiedy wracaliśmy z pól bitewnych Europy do Szkocji jako najtragiczniejsi zwycięzcy tej wojny.

Wyspa Skye

Ale historia, jak i języki obce, nie jest najmocniejszą stroną przeciętnego Szkota, dlatego też najnowsza fala emigracji, tej „zmywakowej” nie była przyjęta z otwartymi ramionami, ze względu na „zabieranie” pracy miejscowym. Oczywiście najgłośniej krzyczeli ci, którzy korzystając obficie z hojności państwa nie skalali się pracą żyjąc z zasiłków płaconych na swoje potomstwo-sól w oku tyrających Szkotów. Nie przyszło im do głowy, dlaczego- brytyjski przecież -pracodawca woli zatrudnić Polaków za tę samą dla wszystkich, regulowaną przez rząd stawkę godzinową.

A „zmywakowi” szybko zainwestowawszy zarobione pieniądze w wykształcenie dzisiaj są zarządzającymi w bankach, supermarketach, hotelach, ale także właścicielami firm budowlanych czy warsztatów samochodowych, które Szkoci chętnie przekazują sobie z rąk do rąk ze względu na świetną markę, rzetelność i fachowość. Bo w tym kraju wciąż nie liczy się, kogo znasz lecz to, co sobą reprezentujesz. Poczucie bezpieczeństwa, jakie daje społeczeństwo obywatelskie pozwala Polakom na zaciągnięcie pożyczek na swój dom i założenie rodziny. Otoczeni opieką państwa decydują się na dzieci. Zasady są jasne a życie przewidywalne. Tutaj to obywatel jest celebrytą, nie urzędnik. Jeśli jednak ktoś wyłamie się z tej obywatelskiej społeczności czynem niecnym a plugawym może być pewien, że spotka go zasłużona kara. Na początek portret na pierwszej stronie gazety bez zasłaniania oczu ale za to z pełnymi danymi osobowymi i adresem: niech wszyscy wiedzą, kto po pijanemu potrącił człowieka, wybił kamieniem szybę obcokrajowcowi albo znęcał się nad zwierzęciem.

Odwieczne pytanie: czy Szkot jest skąpy? Być może i był, jak i my, kiedy cisnęła nas bieda, ale teraz, korzystając z dobrobytu odbija sobie tę biedę z nawiązką. Współczesna Szkocja wydaje się być mistrzem świata w Mickiewiczowskim mierzeniu sił na zamiary. Dwa przykłady: budynek szkockiego parlamentu (tak, jest taki!) szacowany na maksimum 40 milionów funtów kosztował ostatecznie ponad czterysta. Tramwaje, które wbrew świetnej sieci niezawodnych autobusów zapragnął mieć ktoś w radzie miasta Edynburga pochłonęły zamiast planowanych 375 milionów, niemalże miliard funtów. Mowa jest o jednej linii, łączącej lotnisko z centrum miasta, bo dalej zabrakło pieniędzy… i chęci.

Falkirk Wheel może być kolejnym przykładem. Jak głosi złośliwa legenda, swego czasu zaczęto budować kanał, z dwóch stron jednocześnie. Kiedy ekipy spotkały się, różnica poziomów wyniosła jedyne… 24 metry. Co czynić?! Ano, skonstruowano coś w rodzaju diabelskiego młyna: obrotowa winda przenosząca jednocześnie dwa małe tramwaje wodne. Kiedy jeden pnie się do góry, drugi zjeżdża na dół. W jakim celu? Nie wiadomo, bo kanał nie ma właściwie znaczenia żeglugowego, ale jest przynajmniej frajda dla turystów! I wielki majstersztyk szkockiej sztuki inżynierskiej.

Falkirk Wheel

Ale to, co w Szkocji rzuca na kolana nie jest zasługą człowieka, lecz…

Podobno święty Piotr nie mógł wyjść ze zdumienia zaglądając przez ramię Stwórcy pracującemu akurat nad Szkocją.

– Panie, czy aby nie zbyt hojnie obdarzasz ten naród? Zielone doliny, góry, jeziora, lasy, powietrze bez smogu?!

– Może i tak, ale zobacz, jakich dałem im sąsiadów!- uśmiechnął się chytrze.

Zapewne w Anglii ta opowieść jest dokładnie odwrotna, coś jednak jest w legendzie. Piękno natury zatyka dech w piersiach i nie sposób zadumać się nad słowami świętego. I jakkolwiek piękna nasza Polska cała, szkockie piękno znowu jest inne, bo nieskalane namiotami z piwem, muzyką disco polo gwałcącą duszę przez uszy lub smrodem starego oleju unoszącego się w kurorcie nadmorskim nad barem oferującym świeżą rybę prosto z kutra pod warunkiem, że zdąży się rozmrozić po zakupie w tanim supermarkecie. Tego wszystkiego po prostu nie ma w najbardziej znanych atrakcjach turystycznych na świecie, jak choćby jezioro Ness, słynne z potwora w głębinach. Ale można spokojnie rozbić nad nim namiot, rozpalić ognisko i… piekąc na kiju „toruńską” odpowiadać na pozdrowienia milionerów z pokładów sunących majestatycznie tuż obok (jezioro jest wąskie, ale diabelnie głębokie) w drodze z Morza Północnego na Atlantyk wielkich jachtów oceanicznych ze wszystkich krajów świata.

Północna Szkocja przywraca człowiekowi wiarę w to, że w Europie można poczuć się wolnym od wszelkich chorych naleciałości cywilizacji. Mała Kanada jest w zasięgu ręki, ale mało kto jest tego świadom wsiadając na lotnisku na pokład wakacyjnego samolotu do Hiszpanii, aby oddać się szaleństwu drinków pod palmami. Tymczasem tutaj za cenę paliwa do auta i promu można udać się na północ- północny zachód tego kraju, na wyspy Hebrydy, aby z dala od zgiełku świata kontemplować zachód słońca nad Atlantykiem z wysokości namiotu rozbitego w majestacie prawa na wydmach tuż nad nieskończoną i pustą mimo środku lata piaszczystą plażą. Jedynym problemem jest znalezienie patyków na plażowe ognisko, gdyż oprócz skalistej ziemi i baranów nie ma tu nic.

Hebrydy

W Szkocji można rozbić namiot praktycznie wszędzie pod warunkiem, że nie będzie to kolidowało z codzienną rutyną zamieszkujących dany teren owiec. Dlatego na Hebrydach najlepiej wybrać oficjalne miejsce biwakowe na pustawym mimo pełni sezonu polu namiotowym. Oprócz widoku na bezkres Atlantyku mamy do dyspozycji czyściutkie kontenery z natryskami i kuchnią. Kłopot może ewentualnie sprawić opłata za auto, namiot i dwie osoby, którą należy uiścić w kopercie. Suma jest niemalże symboliczna, a kopertę z numerem rejestracyjnym auta trzeba postarać się wcisnąć w… starą skrzynkę pocztową przybitą do chwiejącego się słupa przy wjeździe na camping, ponieważ jest pełna podobnych kopert wystających ze skrzynki od dłuższego czasu.

Innych atrakcji dostarcza wyspa Islay, leżąca w odległości dwóch godzin promem na zachód od Glasgow. Oprócz wielkiej plaży i kawałka Atlantyku tylko na własny użytek ten zakątek Szkocji ściąga koneserów najlepszej na świecie whisky. Nie jakiejś tam perfumowanej mieszanki znanej z sieci handlowych, czyli blended, ale słynnej z mocy i niepowtarzalnego aromatu torfu i starych, dębowych beczek single malt. Osiem działających destylarni kusi nie tylko możliwością zapoznania się z procesem produkcji, ale także darmową degustacją wyrobów…

Ale aby uciec na chwilę od cywilizacji nie trzeba jechać tak daleko. Na weekendowe wypady z namiotem i wędką świetnie nadaje się jezioro Tummel niedaleko miejscowości Pitlochry, na północ od Perth. Miejsce idealne dla miłośników turystyki rodem z „Noża w wodzie” Polańskiego, powrót do lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Cisza, spokój, samotność. Można zadumać się nad swoim losem łowiąc ryby z pontonu czy siedząc wieczorem przy ognisku, nie narażając się na mandat za rozpalanie ognia, kłusownictwo (jednorazowe pozwolenie na wędkarskie szaleństwa do nabycia w sklepie z pamiątkami, ale i tak nikt nie sprawdza), rozbijanie namiotu w miejscu niedozwolonym czy wdychanie powietrza bez uiszczenia opłaty klimatycznej. Co więcej, jadąc tam w odpowiednim momencie w roku można liczyć na obfity zbiór grzybów. Kurki wielkie jak dłoń rosną pod sięgającymi pasa paprociami.

Wyspa Islay

Oprócz facetów w spódniczkach grających na dudach i znakomitej whisky Szkocja znana jest w świecie także z ponadprzeciętnej ilości zamków na kilometr kwadratowy. Zarówno te zamieszkane jak i popadające w zapomnienie pojawiają się co i rusz na turystycznym szlaku. Ale jest także inna ciekawostka architektoniczna: ruiny wielkich opactw i katedr, nieraz większe niż te, które przetrwały na kontynencie i są dzisiaj znanymi atrakcjami turystycznymi we Włoszech, Francji czy Niemczech. Szkocka reformacja zniosła je -niestety- niemalże z powierzchni ziemi, pozostawiając dające wiele do myślenia kikuty w St. Andrews, Arbroath, Elgin czy wielu innych miejscowościach. Reformacja, która była naturalną reakcją Szkotów na chore bogactwo dostojników kościelnych doprowadziła do marginalizacji religii w tym kraju. Dzisiaj szkocki kościół jest w odwrocie, gdyż multi-kulti społeczeństwo dalekie jest od wiary w szatana i kąpieli w substancjach smolistych, ale mimo wszystko nie można zaryzykować twierdzenia, ze Szkoci nie wierzą w nic. Owszem, wierzą, ale nie wprost. Ich wiara głęboka i niewzruszona przekłada się na… swój klub piłkarski. Weźmy dla przykładu dwa kluby z Glasgow: katolicy wierzą poprzez Celtic, podczas gdy oranżyści wyznają Rangers. Przekonał się o tym nasz bramkarz Artur Boruc. Wychodząc na murawę uczynił znak krzyża i jakby tego było mało, pokazał oranżystom koszulkę z podobizną naszego papieża. Na reakcję nie trzeba było długo czekać: został okrzyknięty „holi –goli” czyli, powiedzmy, świętym bramkarzem, żeby nie wnikać w zawiłości języka angielskiego. Tymczasem kościół w Szkocji skupiony jest raczej na hołubieniu pozostałej jeszcze garstki wiernych wystrzegając się jak szatana jakichkolwiek sugestii na tematy polityczne czy aluzji do sytuacji społecznej skupiając się raczej w wolnych chwilach na pomocy biednym i potrzebującym.

… i nikogo!

Różnice kulturowe chyba najbardziej widoczne są jednak w kuchni. O ile Polak skusi się z grzeczności na haggis (podroby z owcy zaszyte i duszone w owczym żołądku) czy black pudding ( dalekie echo naszej kaszanki), o tyle nie może przejść obojętnie wobec faktu, ze koperek sprowadzany jest z Ghany, cebula dymka z Meksyku, a ryby słodkowodne są tutaj uważane za trujące. Z drugiej strony nasze wędzone wędliny wprawiają ich w osłupienie jako rakotwórcze.

Piękne, jesienne południe, przerwa na lunch. Jako jedyny od stu lat istnienia firmy Polak siedzę z moimi szkockimi kolegami przed budynkiem łapiąc ciepłe promienie słońca.

– Co robisz w weekend?- zagaił Scott

– Chyba wybiorę się na grzyby do lasu. Zbieracie grzyby?

– Po co?! Są w tesco!

– No tak, ale w moim kraju jeździ się na grzyby, żeby pochodzić po lesie, odetchnąć świeżym powietrzem, odstresować się…

– A co, masz tu jakiś stres?!