Lato Czterdziestego Pierwszego

Lato 1941 roku. Hitler opanował Europę i zwrócił się na wschód, aby pobić swojego niedawnego sojusznika, Związek Radziecki. Pozostała już tylko wyspa ostatniej nadziei, Wielka Brytania, walcząca samotnie z potęgą Trzeciej Rzeszy.

Niemcy prą od sukcesu do sukcesu, ale… od czasu do czasu Brytyjczycy niespodziewanie uderzają, bardzo precyzyjnie, wygrywając poszczególne potyczki. Zbyt precyzyjnie, daje to do myślenia szefowi niemieckiego kontrwywiadu admirałowi Canarisowi.

Najbardziej skrywana tajemnica Churchilla, złamanie kodu niemieckiej maszyny szyfrującej Enigma pozwala Brytyjczykom czytać niemieckie plany.  Ultra, specjalna jednostka, która dzięki polskim kryptologom ma wgląd w rozkazy Enigmy planuje te  precyzyjne uderzenia.

Nagle okazuje się, że dokumentacja złamania kodu Enigmy wciąż znajduje się w Polsce, zakopana w skrzyni gdzieś w podwarszawskim majątku. Jeśli wpadnie w ręce niemieckiego wywiadu, wojna potrwa kilka lat dłużej i pochłonie tysiące istnień ludzkich.

Do zniszczenia dokumentacji zostaje wysłany niejaki Polonius, tajemniczy agent brytyjski, jedyny żyjący świadek zakopywania skrzyń,  który właśnie opublikował  w Londynie książkę, o swoich przejściach w Polsce podczas wybuchu wojny p.t. „I Saw the Siege of Warsaw”.

Dzięki niesamowitemu zbiegowi okoliczności egzemplarz jego książki wpada w ręce młodego oficera Abwehry, Maxa Schramla. Został on wysłany z centrali w Berlinie do Warszawy, aby dyskretnie zbadać sprawę donosu do gestapo mówiącym o kilku skrzyniach zakopanych gdzieś w podwarszawskim majątku. Pochodziły one rzekomo z przedwojennej fabryki AVA, w której w największej tajemnicy zbudowano kopie Enigmy, o czym Niemcy oczywiście  nie wiedzą.

Czytając książkę Poloniusa Max ze zdumieniem odkrywa, że może być ona kluczem do jego misji. Niestety, w trosce o najbliższych, którzy wciąż żyją pod niemiecką okupacją w Polsce, Polonius pisząc swoją książkę zakamuflował pewne miejsca i osoby.  Max wie, że jeśli odszyfruje dane w niej zawarte dotrze do dworku, gdzie znajdują się skrzynie.

Losy wojny, losy setek tysięcy ludzi zależą teraz od tego, który z nich pierwszy dotrze do skrzyń z tajemnicą.

Jednakże prawdziwą bohaterką tej sensacyjnej powieści jest…książka. Pisana podczas Bitwy o Anglię w płonącym Londynie, wydana  na wiosnę 1941 roku była pierwszym świadectwem niemieckiego barbarzyństwa. Świadectwem, które wkrótce dotarło do najodleglejszych zakątków świata, od Stanów Zjednoczonych po Australię.

Odkryta po ponad siedemdziesięciu latach została przetłumaczona na język polski i wydana w 2018 roku pod oryginalnym tytułem „Widziałem Oblężenie Warszawy” przez poznańskie wydawnictwo Rebis, stając się niemałą sensacją wydawniczą.

Po drobiazgowym śledztwie udało się także odkryć prawdziwą, zaskakującą tożsamość Alexandra Poloniusa, po raz pierwszy od czasu wydania jego książki w 1941 roku.

Wartka akcja, zaskakujące zwroty fabuły, autentyczne postacie oraz…doza humoru sprawiają, że – podobnie jak poprzednią książkę autora,” Czas Zemsty”, czyta się z przyjemnością.

Ale tymczasem… Pułkownik Winterbotham, szef Ultry dostaje odszyfrowaną wiadomość z Enigmy. Wilcze stado niemieckich U-bootów szykuje się do ataku na brytyjski konwój, na północy Szkocji.  Na londyńskim lotnisku Northolt wsiada w swojego słynnego czarnego Hurricane’a odprowadzany sceptycznym  wzrokiem kilku polskich pilotów z dywizjonu 303 i leci na północ…

Fragment książki Lato Czterdziestego Pierwszego:

Freddie sprawnie ściągnął z siebie kombinezon, wyciągnął z tuby mapę i zaczął rozwijać ją na biurku pułkownika Mackiego, który w ostatniej chwili zdążył odsunąć z jej drogi kubek, książkę lotów i telefon. Jeden róg przytrzymał przy pomocy wydobytych z teczki kanapek, na drugim postawił wydobytą również z jej przepastnych czeluści butelkę szkockiej whisky otrzymaną jako błogosławieństwo na drogę w East Fortune. Dolną krawędź mapy przygniótł swoim brzuchem i triumfalnie spojrzał na Johna.

Nie zrobiło to jednak najmniejszego wrażenia na pułkowniku Mackiem, który skupił się raczej na tym, co Freddie ma mu do powiedzenia:

So?! No i co? Ja też mam tę mapę, Północny Atlantyk?

Winterbotham wskazał czerwony krzyżyk, który nakreślił rano w swoim biurze:

– Tutaj … za – spojrzał na swój zegarek- za dziewięć godzin będzie z pięć u-Bootów! Będą czekać na nasz konwój płynący do Liverpool!

Mackie pochylił się nad mapą. – Pewne?

– Ultra przechwyciła ich korespondencję  z Doenitzem. Szykują Wolf Pack, popatrz, to dosłali mi, jak byłem w East Fortune.

Pułkownik przez chwilę robił przegląd swoich kieszeni, wreszcie znalazł wymięty kawałek papieru, który rozwinął przed oczami Mackiego.

– Kilka godzin później przechwyciliśmy dalsze cztery meldunki…

Pukanie do drzwi przerwało tę konwersację. Kapral zameldował:

– Sir, pilny telefonogram do pułkownika Winterbothama z Londynu!

W miarę czytania twarz adresata rozjaśniał uśmiech: – Ostatni komunikat od Doenitza  sprzed pół godziny: potwierdza obecność dziesięciu U-bootów w tym rejonie!

Obydwaj przyglądali się mapie, jeden z nadzieją, drugi z kłębiącymi mu się w głowie sprzecznymi myślami.

– Czego więc ode mnie oczekujesz, stary?

– Twoich Wellingtonów! – Winterbotham spojrzał z nadzieją na przyjaciela.

– Na taką akcję muszę mieć zezwolenie dowództwa obrony wybrzeża, Costal Command, której oczywiście nie dostanę na telefon. A na lot do kwatery głównej nie ma czasu. Poza tym…- spojrzał na mapę- poza tym to z pięćset kilometrów, w jedną stronę, z bombami, w nocy, w niepewną pogodę.

– John, oni nie będą się nas spodziewali!

– Dlaczego nie wyślesz tam  okrętów?!

– Już jest za późno, zresztą one by wypłoszyły  U-booty, przecież kilka niszczycieli nie podejdzie bezszelestnie, prawda?

– Zresztą, to nie są moje Wellingtony- łamał się Mackie.

– Jak to?!

– To Polacy, polski dywizjon i polskie samoloty.

Pułkownik Winterbotham opadł z wrażenia na krzesło z czego natychmiast skorzystała mapa z szumem rolując się z powrotem do pozycji kanapek i butelki.

– Jak to Polacy?! Tutaj też?! Co oni tu robią?!

Pułkownik Mackie uśmiechnął się wzruszając ramionami:

– To co my, leją szkopów. Równie skutecznie tylko mają więcej zaciekłości. „ Polish Bandits”, tak na nich żartobliwie mówimy.

Freddie rozważał coś w myślach. – A gdyby tak pogadać z nimi?

– Od razu mogę ci powiedzieć, że sto procent załóg zgłosi się na ochotnika, żeby tam polecieć, jak się dowiedzą po co. I trzydzieści procent nie wróci w tę pogodę. Drugie tyle rozbije się przy lądowaniu w sztormową noc. A mnie jako dowódcę z ramienia RAF w najlepszym wypadku czeka sąd wojenny za podejmowanie samodzielnych decyzji poza dowództwem.

Winterbotham zamknął oczy i potarł czoło myśląc o czymś intensywnie. Z jego nieuwagi tym razem skorzystał Mackie: otworzył drzwiczki biurka, wyciągnął z niego dwie szklanki i odkręcił butelkę.

Kiedy Freddie otworzył oczy jego wzrok padł na zdjęcie stojące na biurku. Przedstawiało młodego oficera w galowym mundurze Royal Navy. Bez słowa podniósł swoją szklankę do ust i nagle olśniło go:

– John…nie powiedziałem ci wszystkiego.

Mackie przechylił szklankę, pozwolił żeby ciepło zaczęło promieniować od żołądka i zwrócił zaciekawiony wzrok na przyjaciela.

– Ten pierwszy sygnał, który przejęliśmy dokładnie dwanaście godzin temu pochodził z … U 47. On jest teraz tam, dwie godziny lotu stąd- Winterbotham wskazał głową północny wschód.

Pułkownik John Mackie wyprostował się. – Prien?!

Odwrócił się pomału do ściany, na której wisiało inne zdjęcie młodego oficera. Słowa przychodziły mu z trudem.

– Kiedy George dostał przydział na ‘Royal Oak” szalał ze szczęścia. To było spełnienie jego marzeń. Byliśmy dumni razem z nim. Kiedy to się stało… miałem nadzieję, że może jakoś z tego wyszedł.

Podszedł do dużej mapy wiszącej na ścianie. Przyglądał jej się przez dłuższą chwilę aby nagle odwrócić się.

– Nie mogę ruszyć tych Wellingtonów, ale zawsze mogę… posłać Sunderlanda  na nocny patrol!

Spojrzał na zdziwionego Freddiego i wyjaśnił:- To wielka latająca łódź, dziesięć osób załogi, zabiera ponad dwie tony bomb głębinowych. Wystarczy na Priena!

Podszedł do telefonu i podniósł słuchawkę:- Przyślijcie mi kapitana Brooksa!

Za chwilę w drzwiach stanął wysoki, szczupły mężczyzna około trzydziestki. Na pierwszy rzut oka było widać, że dyscyplina wojskowa nie była jego najmocniejszą stroną: zbyt długie włosy pozostawały w nieładzie, podobnie jak polowy mundur i znoszona, skórzana kurtka lotnicza. Na widok pułkownika Mackiego wyszczerzył rząd zbyt dużych, białych zębów i zameldował się niechlujnie.

– Bob, poznaj pułkownika Winterbothama z Londynu- przedstawił przyjaciela, który niedowierzająco przyglądał się kapitanowi. „To pewnie dowódca tych Polaków” przemknęło mu przez myśl. Jakby w odpowiedzi Mackie uśmiechnął się i oznajmił:

– Bob jest z Australijskich Sił Lotniczych. O polowaniu na U-booty wie wszystko! – spojrzał na kapitana i bez ceregieli oświadczył:- Dwa Sunderlandy potrzebne mi są dziś o północy. Spójrz na mapę: tu nastąpi zgrupowanie dziesięciu U-bootów przed atakiem na nasz konwój. Podlecimy na północ, kursem na Wyspy Owcze, a potem skręcimy na zachód. Będziemy lecieć jak najniżej, żeby nie namierzyli nas, przed celem wejdziemy na pułap. Oni będą skoncentrowani na obserwacji horyzontu na zachodzie, będą wypatrywać naszego konwoju. Sztormowa noc, zachodni wiatr, nie dojrzą nas i nie usłyszą.

Kapitan słuchał tego z wielkim zainteresowaniem, spojrzał na swój zegarek i cos kalkulował w myślach.

– Jakiś problem, Bob?

– Nie…Mam tylko niepełny stan ludzi na obsadę dwóch maszyn, brakuje pięciu strzelców pokładowych po ostatniej akcji.

– Czterech, lecę z wami, Bob!- oznajmił pułkownik Mackie i spostrzegł zdumiony, że Freddie ładuje swoje kanapki do teczki.

– Trzech! Ja też lecę!- zdecydował Winterbotham.

Głośne, krótkie szczeknięcie potwierdziło również swoją gotowość. Wszyscy spojrzeli na podłogę, na której siedział z zadartym łbem mały, biały pies z brązowymi łatami spoglądając z ufnością na mężczyzn.

– To Jack, pies Georga…przypadł mi po tym wszystkim- powiedział pułkownik zadumanym głosem patrząc na psa. Ale szybko wrócił na ziemię:

– Ty będziesz stad kierował wszystkim i  informował nas, gdybyś dostał jakieś nowe wieści z Londynu. Co do tych czterech brakujących strzelców… – podniósł słuchawkę: – Poprosić pułkownika Bialy.

– To dowódca polskiego dywizjonu, postaram się pożyczyć od nich…- nie dokończył, bo w drzwiach stanął wysoki, łysawy mężczyzna po czterdziestce. Głęboko osadzone oczy i opadnięte leciutko kąciki ust nadawały jego twarzy wraz zdecydowania.

–  Pułkownik Jan Biały – przedstawił się nic nierozumiejącemu Winterbothamowi, więc powtórzył : – John White.

Ten żart przełamał pierwsze lody. Pułkownik Mackie zapoznał Polaka z planem.

– Pan pozwoli?- zapytał wskazując telefon. Przez chwilę stał z słuchawką przy uchu i mówił coś w języku, który sprawił, że obecni oficerowie spojrzeli zdumieni po sobie. Odłożył słuchawkę. – Za pięć minut dam panom odpowiedź, mój zastępca zrobi zbiórkę i postara się o czterech ochotników.

Istotnie, za pięć minut zadzwonił telefon. Tym razem jednak obecni wyłowili jedno słowo z rozmowy pułkownika Białego : problem. Kiedy odłożył słuchawkę, Winterbotham nie bez satysfakcji zapytał:

– A więc będzie problem z tymi czterema, czyż nie?

– Tak…- polski oficer potarł z zakłopotaniem brodę – …tak…zgłosiło się czternastu…

Sierżant  Frew  nie był lubiany przez podwładnych, więc lepiej było z nim nie zadzierać. Ze względu na swoją niewysoką, krępą sylwetkę znany był w bazie jako Buldog. Jeśli czuł do kogoś respekt, to tylko do dowódcy, pułkownika Mackiego. Poza jego zasięgiem czuł się panem i władcą bazy.

Tak więc, kiedy otrzymał rozkaz załadowania bombami głębinowymi dwóch Sunderlandów poczuł, że może się wykazać.

– Pierwszy pluton ustawia zapalniki bomb głębinowych na piętnaście metrów, drugi na trzydzieści. Wszystko jasne?!

Nagle jego wzrok padł na drobnego szeregowego w zbyt dużym mundurze. Uśmiechnął się ironicznie:

– Ty student należysz do tych, którzy ustawiają swoje bomby na trzydzieści, to znaczy trzy-zero, bo jesteś w drugim plutonie. Zrozumiałeś?!

Kilku kaprali zdobyło się na rechot, aby przypodobać się Buldogowi, reszta ustawionych w dwuszeregu żołnierzy stała nieporuszona, solidaryzując się z tym biedakiem o drobnej, inteligentnej twarzy, którego Frew wybrał sobie z tego powodu za obiekt drwin. To rozsierdziło sierżanta, który ryknął:

– Coś do was kurwa mówiłem, czy mi się zdawało?!

Yes sir- bez przekonania odpowiedział zaczepiony.

– Nie słyszę?!

Yes, sir!- odkrzyknął młody chłopiec nazwany studentem.

Przez chwilę jeszcze sierżant miażdżył wzrokiem podwładnego, aż wreszcie nasyciwszy się swoim ego dał rozkaz do rozejścia się. Dwa plutony mechaników ruszyły do przygotowywania samolotów.

Sunderland był doprawdy imponujących rozmiarów latającą łodzią. Freddie musiał to przyznać, nie często bowiem miał okazję podziwiać je w Londynie. Stali z pułkownikiem Mackiem czekając na przybycie reszty załogi, kiedy podszedł do nich kapitan Brooks. Bez zbędnych ceregieli zarządził przekrzykując wiatr i szum deszczu:

– Poleci pan w mojej załodze pułkowniku, razem ze mną w kokpicie!

– Zgłosiłem się na tylnego strzelca i tak zostanie. To jedyny rozkaz z mojej strony, reszta należy do ciebie Bob!

Kapitan Brooks wykonał jakiś gest ręką, który przy dużej dozie dobrej woli można było uznać za salutowanie i ruszył w stronę łodzi.

– John…pomścij syna, dorwij Priena i wracajcie szczęśliwie. Musimy dokończyć butelkę!- Freddie starał się jakoś rozładować wiszące w powietrzu napięcie. Przyjaciel nie pozostał mu dłużny:

– Skoro nalegasz…Acha – spojrzał na powiewające na wzmagającym się wietrze nogawki spodni Winterbothama- sorry za Jacka, ale on mimo małego wzrostu ma duszę wojownika. Typowy terrier. Łapie tam, gdzie dopadnie!

Pies dopadł pułkownika, kiedy ten chował do teczki swoje kanapki ignorując narastający głód Jacka. Głód na to, co miał pułkownik, nie na swoją pełną miskę oczywiście.

– Podzielę się z nim tymi cholernymi kanapkami, może się polubimy?- obydwaj wybuchnęli śmiechem.

– Gotowe?! – Buldog wpadł do hali i od razu było go pełno.- Ładować bomby na wózki, zapalniki ustawione?

Drobny chłopak zwany studentem w ostatniej chwili przestawił rączkę z 30 na 50 na okrągłej skali.- Student, nadążasz ?!

Yes sir, gotowe! – Powiedział to z lekko wyczuwalną satysfakcją.

Robiło się coraz zimniej. Mimo grubego, skórzanego kombinezonu i rękawic pułkownik Mackie, zamknięty w ciasnej kabinie tylnego strzelca czuł narastający chłód. Owszem, mógłby pójść do kokpitu albo przynajmniej na chwilę wyjść rozprostować kości, ale świadomość, ze broni dziewięciu ludzi od ataku z tyłu samolotu trzymała go na miejscu. Jego wzrok padł na termos z gorącą herbatą. Lepiej zostawić na drogę powrotną, pomyślał, a zresztą, może już nie będzie mi potrzebna?- uśmiechnął się.

Ostatnie kilka godzin i rozmowa z Freddiem diametralnie zmieniły jego w miarę spokojny tryb życia. Po śmierci Laury kilka lat temu zostali we dwóch z Georgiem. Aż do Scapa Flow, kiedy Gunther Prien zabił mu syna. Taka okazja jak tej nocy zapewne już nigdy się nie powtórzy.

Zdjął rękawice i odkręcił termos. Zrobiło mu się jakoś raźniej, kiedy w intercomie usłyszał głos dowódcy:

– Za chwilę robimy zwrot na kurs bojowy, będziemy perfekcyjnie od strony ich dup! Oh, sorry sir, zapomniałem, że jest pan z nami…

– W porządku Bob, czuję się jak u siebie w domu!

– Peryskopowa ! – według obliczeń nawigatora zbliżali się do miejsca koncentracji. Kapitan Trox miał nadzieję, że pomimo egipskich ciemności i wzburzonego morza uda mu się coś ustalić. Zegar w centrali wskazywał pół godziny do północy. Trox podrapał się po sporej już brodzie rozważając cos w myślach i nagle ryknął:

– Wynurzenie! Wachta na mostek!

– Będziemy na miejscu za dwadzieścia minut.- Bob wyłączył intercom i zwrócił się do drugiego pilota: – Wyślij kogoś z kubkiem kawy do starego w tylnej wieżyczce, ambitny cholera, siedzi tam jak budda.

– OK, słyszałeś o jego historii?- zapytał drugi pilot.

– Nie, a coś specjalnego?

– Słyszałeś o tym rajdzie niemieckiego U-boota na Scape Flow w 1939? Krautsy storpedowali tam „ Royal Oak”, dumę ich floty. Na nim zginął syn starego. U-bootem dowodził Prien, dzisiaj ma tu być. Pojedynek rewolwerowców!- drugi pilot wyszczerzył rząd białych zębów w uśmiechu.

– A skąd ty o tym wiesz?! Mówił ci?!- zdumiał się Bob.

– Nie, ale ta telegrafistka, ta blondyneczka…- oderwał ręce od kierownicy, żeby pokazać rozmiar piersi telegrafistki.

– Niech cię…Twarz Boba stężała. – Skoro tak, musimy się przyłożyć.

Po kilkunastu godzinach pod wodą świeże powietrze rozsadzało płuca. Kapitan Trox rozmazał na twarzy lodowatą wodę, która potężnymi bryzgami atakowała kiosk okrętu. Wachta lustrowała lornetkami okolicę, przypięta rzemieniami do kiosku, aby potężne fale nie zmyły człowieka na zawsze w kipiel.

Hier! – głos oficera wachtowego przedarł się z trudem przez szum fal i świst wiatru. – Tam! – pokazywał ręką miejsce, gdzie dojrzał cos jakby cień na powierzchni. – Tam są nasi, U-boot, to muszą być nasi!

– Herr Kommandant, sylwetka U-boota na powierzchni!- głos z kiosku wynurzonego U 47 poderwał tych na dole. Prien w pośpiechu naciągnął sztormiak i zadudnił po drabince na górę. Huk oceanu uniemożliwiał jakąkolwiek wymianę zdań, dlatego skierował lornetkę w kierunku wskazanym mu przez oficera. Faktycznie, coś jakby cień U-boota…

– Za dwie minuty włączamy światła!- w intercomie odezwał się kapitan Brooks. Specjalne, supermocne reflektory do oświetlania powierzchni morza mieli zainstalowane na skrzydłach. – Jeśli coś zauważycie, napierdalać ze wszystkiego, co mamy, robimy nawrót i zrzucamy beczki, jasne?!

Dwudziestu członków załogi z dwóch łodzi latających poświadczyło, że wiedzą, co mają robić.

– Wyślij nasz kod wywoławczy!- rozkazał Trox radiocie po zejściu do kiosku. Niech wiedzą, z kim mają do czynienia! Otarł z twarzy wodę i zaczął ściągać kapotę..

– Tu są! W lewo, w lewo, reflektory!- Głos drugiego pilota wdarł się w świadomość skupionego na przyrządach Boba. Włączył potężne reflektory, w których świetle ukazały się kształty dwóch łodzi podwodnych podskakujących na falach jak korki od wina.

Oh ja fucking bastards, grzać w nich!

Olbrzymia latająca łódź zatrząsła się od wystrzałów.

– Alarm! Coś do nas strzela! Samoloty!- rozpaczliwy głos z mostku dobiegł do zdumionego kapitana Troxa. – Zanurzenie!, zanurzenie!

Drugi z Sunderlandów nadleciał z włączonymi reflektorami na okręt Priena. Serie z karabinów maszynowych gęsto siały po kiosku i pokładzie. U-boot natychmiast poszedł w dół, aby zniknąć w głębinach wściekłego oceanu.

– Wracamy na drugi krąg! – Bob przekręcił lekko kierownicą łodzi kładąc ją w łagodny skręt. To samo uczynił pilot drugiej maszyny. Zrzucone markery oświetlały miejsce ataku.

– Uwaga, bomby głębinowe…teraz!

Za samolotem wykwitły białe pióropusze w miejscu, w którym zniknęły niemieckie łodzie podwodne.

Verdamte Scheisse, skąd oni wiedzieli?! – Kapitan Prien był wściekły.- Przylecieli jak na ćwiczeniach, to nie mógł być…- bliska eksplozja wstrząsnęła okrętem, zgasły światła, ludzi rzuciło na koje. W świetle czerwonego, awaryjnego oświetlenia marynarz odczytywał głębokość:

– Czternaście…piętnaście…

Nagle potężna eksplozja wstrząsnęła okrętem. Lodowata woda biorąca we władanie kilkadziesiąt żyć ludzkich w absolutnej ciemności wdzierała się do środka. Dzikie wrzaski tych, którzy wiedzą, że to już koniec i zostały im tylko chwile…Czerwone oświetlenie awaryjne mignęło jeszcze agonalnie na dwie sekundy. Wystarczająco długo, aby Gustav zobaczył ostatni obraz w swoim życiu: kapitana Priena z lufą parabellum w ustach…

U 97 szła ostro w dół, aby uciec od brytyjskich bomb i skryć się w głębinach rozwścieczonego Atlantyku. Co chwila ich okrętem targały bliskie wybuchy, najgorzej było jednak na trzydziestu metrach, na których kommandant Trox postanowił zawiesić okręt.

– Schodzimy na pięćdziesiąt, schnell, schnell!- ponaglił, kiedy kilka bomb wybuchło w pobliżu.

W tym momencie coś metalicznego uderzyło u góry w kiosk.

– Pewnie jakiś kawał naszego U-boota … – przemknęło mu przez myśl  skupiając się na wskazaniach głębokościomierza, z którego młody blondyn z wielkim skupieniem  odczytywał wskazania:

– Czterdzieści…czterdzieści pięć…czterdzieści siedem…

Wtem kapitan Hans Georg Trox  poczuł nagłe olśnienie, które nie było zwerbalizowaną myślą, raczej kilkoma natrętnymi  obrazami:  wtedy na Morzu Śródziemnym, kiedy jego okręt zagarnął relingami na kiosku bombę głębinową podczas wynurzenia…

Funfcig!– młody blondyn odczytał głębokość i z ufnością spojrzał w oczy swojego dowódcy lekko uśmiechając się.

Mutti…

Kapitan Trox , chłopak z małej wsi pod Piłą zdjął z głowy kapitańską czapkę i zamknął oczy…

Share this:

Ur.1962 w Drawsku Pomorskim. Filolog, absolwent Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Były nauczyciel języka angielskiego. Zajmuje się pisaniem na tematy historyczne i turystyczne. Odkrywca i tłumacz nieznanych w Polsce dzienników z oblężenia Warszawy w 1939 roku pt. “I Saw the Siege of Warsaw” oraz autor powieści sensacyjnej “Czas Zemsty”.