Zaduszki
Cóż może powiedzieć zapomniany grób?
Imię, nazwisko, daty… Ale, jeśli przystanąć nad nim i dobrze się wsłuchać nie tylko uchem ale i sercem, można dowiedzieć się tego, czego nie powiedzą suche literki wyryte na granicie.
Bo poza nimi są nieraz całe historie, które pomału odchodzą w niebyt, coraz słabiej i słabiej opierając się inercji ludzkiej pamięci.
Zanim znikną na zawsze, może posłuchajmy, co mają do powiedzenia nam, zalatanym, zagonionym, mającym coraz mniej czasu na refleksję.
Dzięki Bogu mamy w naszej kulturze pierwsze dni listopada na ten luksus. Tutejsi zamienili ją na błazeństwa Halloweenowe, swoiste signum temporis.
Co rozumniejsi z nich jednak po cichu zazdroszczą nam wielkiej tradycji szacunku dla tych, którzy odeszli…
Grób pierwszy: Grudziądz
Kapral pilot Benedykt Mielczyński i Janek Kraszewski.
Spoczywają w jednej mogile, z czego już chyba niewielu odwiedzających grudziądzki cmentarz zdaje sobie sprawę.
Jak było naprawdę? Czy tak, jak opisałem to w „Koronowskich Lotnikach”, czy jednak inaczej? Istnieje bowiem druga wersja.
Oto już pierwszego września 1939 Janek Kraszewski, szatyn z bujną fryzurą i zdecydowaniem na twarzy został zamordowany przez niemieckich sąsiadów, członków Selbschutzu, organizacji skupiającej psychopatów, którym dano do ręki broń i władzę. Ciągnęła się jak smród za wojskiem, dopuszczając się zbrodni porównywalnych z tymi z Wołynia kilka lat później.
Pilot kapral Mielczyński lądował po zaciekłej walce, ranny niedaleko domu Kraszewskich następnego dnia. Ponieważ nie było tam już polskich rodzin zmarł z ran, zakleszczony we wraku samolotu, podobnie jak jego dowódca, kapitan Florian Laskowski, który po zestrzeleniu zmarł z upływu krwi, gdyż niemiecki rycerski Wehrmacht nie pozwolił miejscowym Polakom udzielić mu pomocy.
Matka Janka Kraszewskiego, nie godząc się na pochowanie zamordowanego syna pod jabłonką w ogrodzie podobno ubłagała proboszcza o pomoc i – zakupiwszy dwie trumny- doprowadziła do pogrzebania obydwu w jednym grobie.
Zapewne nigdy już nie dowiemy się, jak było naprawdę. Pozostaje jednak fakt niezaprzeczalny: obydwaj młodzi ludzie zginęli za to, że byli dumnymi Polakami.
Spoczywają w Grudziądzu.
Grób drugi: Oslo
Następny z koronowskich lotników, poległy w 1942 w Norwegii, porucznik Franciszek Pantkowski.
Historia pochówku Jego załogi nie kończy się na złożeniu do grobu.
Ciała załogi rozbitego Halifaxa w 7773 trzeba było przedtem przenieść z miejsca katastrofy, terenu niemalże niedostępnego. Niemcy posłużyli się zatem dziesięcioma polskimi jeńcami, zapewne tymi spod Narviku z 1940 roku.
Znieśli oni zwłoki lotników na pałatkach aż do polnej drogi, gdzie zostały załadowane na furmanki, aby nimi dotrzeć do drogi. Tam czekały dwie niemieckie ciężarówki. Po złożeniu ciał do trumien zawieziono je do kaplicy cmentarnej w Egersund.
Ale już następnego dnia, 2 listopada z obozu znowu sprowadzono jeńców, aby załadowali trumny na samochody. Pojechali nimi do odosobnionego miejsca w okolicach miejscowości Ogna, gdzie na wydmach nad morzem kazano im zakopać lotników.
Przypadkowym świadkiem tej operacji był młody Norweg, który po odjeździe ciężarówek oznaczył miejsce pochówku. Dzięki temu, po wojnie dokonano ekshumacji lotników na cmentarz w Egersund.
Ale i to nie oznaczało kresu ich wędrówki.
Oto w latach zimnej wojny, w 1953 roku ktoś wpadł na pomysł, aby wszystkie groby obcokrajowców sprowadzić do jednego miejsca, po to, by mieć lepsza kontrolę nad odwiedzającymi je. Chodziło zapewne o groby radzieckie, ale w rezultacie tej decyzji postanowiono o przemieszczeniu także grobów z Egersund.
Trumny były w dobrym stanie (zachowały się zdjęcia), więc po kolejnej ekshumacji trafiły do Oslo, na historyczny cmentarz Vestre Gravlund, gdzie ostatecznie spoczęły w zbiorowym grobie wraz z 24 Polakami, którzy stracili życie w Norwegii podczas wojny.
Tradycyjnie już co roku w dniu Wszystkich Świętych na ich grobie płoną znicze. Dba o to pani Jadwiga, młoda polska pielęgniarka z Oslo, która ma za punkt honoru dotrzeć na cmentarz mimo wielu obowiązków w pracy i w domu (w Norwegii jest to normalny dzień pracy).
Wdzięczność rodzin lotników ma się zapewne nijak do wdzięczności dusz tych, którzy z wyżyn swojego niebieskiego dywizjonu spoglądają w dół pani Jadwigo…
Ale to nie koniec historii tego zbiorowego grobu.
Będąc niedawno w centrali CWGC (Commonwealth World Grave Commission) niedaleko Londynu w związku z zapomnianymi grobami z Leszkowa, napomknąłem o lotnikach pochowanych w Oslo: dlaczego nie są uhonorowani, jak wszyscy lotnicy walczący w ramach RAF-u charakterystycznymi, białymi nagrobkami?! Walczyli i zginęli w ramach Królewskich Sił Lotniczych?
Zanosi się na kolejną walkę wobec enigmatycznej odpowiedzi z CWGC.
Grób trzeci… no właśnie…
Sierżant pilot Zygmunt Klein , który latał w brytyjskim dywizjonie został zestrzelony prawdopodobnie podczas walki z dużo bardziej utytułowanym niemieckim asem myśliwskim, któremu-mimo wszystko- dał radę. Został jednak trafiony przez jego skrzydłowego.
Być może zginął na miejscu, trafiony pociskiem, być może jednak dopiero upadek w otchłanie Kanału dokonał Jego losu, tego już nigdy się nie dowiemy.
Jego grobem stał się wierny samolot Spitfire, wraz z którym leżą gdzieś na dnie morza, w okolicach wyspy Wright.
Ten zadziorny- jak przystało na myśliwca- młody człowiek upamiętniony jest w dwóch miejscach: na skromnym pomniku w rodzinnym Koronowie oraz…na innym, w samym sercu Londynu.
Pomnik bohaterów Bitwy o Anglię nad Tamizą, którzy zginęli w tych ciężkich dniach obrony ostatniej wyspy, która oparła się Hitlerowi nosi także i Jego imię odlane w brązie.
Cmentarz Corstorphine Hill w Edynburgu.
Stary cmentarz, na którym od dawna nie dokonuje się żadnych pochówków jest jednak bardzo interesujący ze względu na ilość polskich grobów. Około dwustu jednakowych, białych steli z orłem w koronie.
Ale ciekawych jest także, a może i bardziej, kilka starych, zapomnianych nagrobków, które mijamy po drodze. Nazwiska nie brzmią polsko, więc łatwo je przeoczyć…
Koślawe literki, z których nie da już rady wyczytać całego nazwiska:
Janusz de Beaurain…
Mgliste i zimne przedpołudnie piątego listopada 1918 roku. Wojna o Lwów z Ukraińcami. Nagle w powietrze wzbija się samolot odziedziczony po wycofujących się z miasta Niemcach, a w nim porucznicy Stefan Bastyr i Janusz de Beaurain. Ten drugi rzuca granaty z pokładu samolotu.
Lot ten przeszedł do historii jako pierwszy polski lot bojowy. Na jego cześć w międzywojennej Polsce tego dnia obchodzono dzień lotnictwa, a sam porucznik wkrótce doszedł do najwyższych zaszczytów. Tak długo jednak, jak żył Marszałek i pamięć po Nim.
Niestety, po wybuchu wojny i objęciu władzy przez generała Sikorskiego zwolennicy Marszałka poszli w odstawkę, w miejsce odosobnienia do Rothesay na wyspie Bute w Szkocji, niesławnej „Wyspie Węży”.
Generał de Beaurain zmarł w 1953 roku w Edynburgu.
Jeśli dobrze się przyjrzeć, na nagłówku Jego pomnika można z trudem zobaczyć Gapę z piorunami- symbol pilota obserwatora.
Jego sąsiadem jest generał Kazimierz Schally, który również związał swe losy z Marszałkiem, aby po dojściu do władzy Sikorskiego popaść w totalną niełaskę w Wielkiej Brytanii i – jak wielu innych- wylądować w obozie odosobnienia na „Wyspie Węży”.
Człowiek, który przed wojną polował wraz z Goeringiem w Białowieży i był bardzo blisko prezydenta Mościckiego doszedł jednak do władzy po śmierci Sikorskiego. Odegrał jakąś rolę w upadającym rządzie największych przegranych wśród zwycięzców II wojny światowej.
Jego syn Andrzej, urodzony w 1926 roku w Wilnie został biochemikiem w USA.
W 1977 roku otrzymał nagrodę Nobla.
Białe stele w polskiej części cmentarza na Corstorphine Hill w Edynburgu. Jest ich wiele: od generała po osiemnastoletnie ochotniczki. Wszystkie nagrobki takie same: zadbana biel kamienia, polski orzeł z koroną, daty, nazwiska…
I tylko jeden z nich przyciąga wzrok swoją odmiennością:
Podchorąży Edmund Zakrzewski, szczupły 24 latek, który zginął w lutym 1944 roku. Jego nagrobek oplata niesamowita konstrukcja złożona z wielu tasiemek z nadzianymi na nie plastikowymi „koszulkami” na dokumenty. A w nich dwa zdjęcia: młodzieńca w cywilu przed wojną, oraz drugie, dumnego i zawadiackiego podchorążego w polskim mundurze, zrobione gdzieś chyba na Bliskim Wschodzie.
Przez pewien czas grób ozdabiało coś jeszcze: plastikowa torebka z garstką czarnoziemu i napisem:
„Edku, polska ziemia wróciła do Ciebie”…
I jeszcze polskie groby na ogromnym cmentarzu Western Necropolis w Dundee.
Tutaj podczas wojny stacjonowali nasi wojenni marynarze. Jedną z barwniejszych postaci był komandor podporucznik Bogusław Krawczyk: jeszcze przed słynną ucieczką ORP Orzeł z Tallina jako pierwszy przedarł się swoim okrętem podwodnym ORP Wilk do Szkocji, wykazując się znakomitym opanowaniem swojego podwodniackiego fachu.
Już w Wielkiej Brytanii jego wyczyn został doceniony przez aliantów: otrzymał wysokie odznaczenie DSO, jego okręt wizytował sam król Jerzy VI z małżonką.
Komandor Krawczyk był jednym z najlepszych i najzdolniejszych polskich podwodniaków, oprócz dowodzenia ORP Wilk świetnie grał na fortepianie, pisał wiersze i malował.
Nie zginął w morskich otchłaniach.
Przeciwstawił się bowiem intrygom w dowództwie Marynarki Wojennej oraz jej szefowi, admirałowi Świrskiemu. Próbował bezskutecznie dotrzeć do naczelnego wodza.
Komandor Bogusław Krawczyk strzelił sobie w serce 19 lipca 1941 roku zostawiając list ze znamiennymi słowami:
„Sumienie mam spokojne. Honor opłacam sam.”
Zaduszki.
Piękna, polska tradycja wspominania zmarłych, którzy żyją tak długo, jak pamięć po nich wśród nas, żywych.
Pamiętajmy zatem.